Krąży sobie klientka i krąży.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, pani w średnim wieku (60 kilka lat na oko).
Standardowo wygłaszam formułkę, pani z uśmiechem dziękuje i krąży dalej.
Myślę sobie - luzik, zwykła klientka, nie będzie nerwów, nie będzie kłopotów - więc wróciłam do swoich zajęć.
Poprawiam wieszaki, coś tam składam i nagle słyszę stękanie.
Odwracam się i co widzę?
Ano pańcia już uśmiechnięta nie jest, ale zamiast tego, na jej twarzy zagościł grymas wielkiego wysiłku, jakby przerzucała tony węgla.
Pańcia stała na palcach i próbowała WYRWAĆ torebkę manekinowi (który swoją drogą jest w cholerę ciężki).
Pot mnie oblał, bo zaraz nieszczęście będzie - więc krzyczę "proszę to zostawić, zaraz Pani ściągnę tą torebkę!"
Ale nie, pańcia najwyraźniej miała swoje ambicje, bo odkrzyknęła, że ona sobie poradzi.
Myślę sobie - no nie poradzisz sobie kobieto, bo ten manekin tą torebkę TRZYMA i zaraz Ci to na łeb wszystko zleci.
W bardziej dyplomatycznych słowach przekazałam pani co sobie pomyślałam.
Ale pani była mądrzejsza bo odpowiedziała mi, że nie spadnie, że ona trzyma tego manekina za podstawkę i zaraz wydostanie torebkę...
Nie wytrzymałam.
Na szczęście skończyło się bez uszczerbku na zdrowiu (dzięki mojej interwencji) ale ciśnienie jak skoczyło tak zostało.
Piję tą melisę i piję i nic, chyba się uodporniłam...
Może czas zacząć ją palić?
15 lutego 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz