28 listopada 2014

0

z cyklu: wspomnień czar

Kiedyś miałam konto na [uwaga kryptoreklama] piekielnych.
Tak sobie pomyślałam, że warto by było, niektóre wspominki tutaj umieścić, żeby były w jednym miejscu.


Mieszkam w miejscowości X oddalonej ponad 300 km od rodzinnego domu - Y; tak więc chcąc, nie chcąc, jestem skazana na PKP (nie ma niestety połączeń busów/autobusów z X do Y)
Jadąc z X do Y, zawsze przesiadam się w największej patologii dworcowej, jaką do tej pory dane mi było poznać, czyli na Warszawie Zachodniej. Przeważnie czas oczekiwania na przesiadkę oscyluje w granicach 1h – 1,5 h.

Okres (dawno zapomnianych) wakacji, czekam, więc na peronie, bo ciepło, bo przyjemnie.
Sporo ludzi. Siedzę na ławeczce (sama, ławkę za mną zajmują dwie starsze panie) i czytam gazetę, żeby sobie czas umilić/zabić.
Podnoszę wzrok, rozglądam się odruchowo. Widzę dwóch meneli z wielką torbą z Castoramy. Przez ułamek sekundy nawiązałam kontakt wzrokowy. Niechcąco. Wielki błąd.

Już widzę, że idą w moją stronę, automatycznie nos w gazetę. Siadają obok. I tak siedzimy – [J]a czytająca, [S]tarszy żul – robiący za granicę(coś koło 50tki), [M]łodszy żul (na oko 30 lat). Coś gadają i nagle słyszę, że jeden zwraca się bezpośrednio do mnie.

[M] Przepraszam, wie Pani może, czy jechał już pociąg do Z?
[J] Chyba nie, ale pewna nie jestem. (o ja głupia! A mogłam powiedzieć po prostu, że nie wiem)

Mija może 5 minut, dalej czytam, ale czuję na sobie badawczy wzrok młodszego.

[M] Może chce Pani papieroska?
[J] Dziękuję, mam swoje.
[M] Aha… A co czytasz? (kiedy my przeszliśmy na ‘ty’?)

Ignoruję… Panie za mną zdążyły się zmyć, a i pozostała ilość osób jakoś rozeszła się na momencie po bokach. Zaczynam panikować i modlić się, żeby już nic do mnie nie mówił, bo znając życie (i moje kulawe szczęście), coś się zaraz może stać, niekoniecznie fajnego.

Ten jednak nieugięty, próbuje nawiązać kontakt dalej… Starszy żul, do tej pory cichy, stwierdził, że musi iść gdzieś po coś.
Moja „granica” oddzielająca mnie od młodego przestała istnieć w oka mgnieniu.
Ten przysunął się bliżej, zaczął wypytywać o moje imię, gdzie mieszkam, czy studiuję, bo jego siostra studiuje geografie ale suka z niej, więc się do niej nie przyznaje… Ile to on nie może wypić i takie tam „próby zaimponowania” (???) itd.

Minęło może z 15 minut tego monologu i wrócił stary. Nigdy się tak nie cieszyłam na widok menela. Nie wiem czemu, ale coś mi w głębi mówiło, że jest to moja jedyna deska ratunku, gdyż młody zdecydowanie był już za blisko i brakowało dosłownie sekund, żeby zaczął mnie obmacywać.

Wbiłam błagalny wzrok w starego… I słyszę
[S] (stanowczo do młodego) Weź zostaw dziewczynę w spokoju! Widzisz, że się boi! Idziemy!

Na co młody odpowiedział prawie, że wrzaskiem, podnosząc swoje cztery litery, "gotowy do drogi":

[M]
JAK TY MARIOLKĘ BAJEROWAŁEŚ TO CI NIE PRZESZKADZAŁEM!

27 listopada 2014

0

Janusz Biznesu

Prawie zamieniłam pole bawełny na pole azbestu.

Byłam na rozmowie o pracę, na 8 rano.
Pomijam fakt, że wstać musiałam o wpół do siódmej. Pomijam też fakt, że zrobiłam się na klasę i styl. To co spotkało mnie na miejscu przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Pojawiłam się o czasie w wyznaczonym miejscu. Wchodzę, czekam, bo właściciela jeszcze nie było. Pogadałam chwilę z obecnymi tam pracownicami, aż w końcu zjawił się On.

Z wyglądu podobny zupełnie do nikogo; może kilka lat po 50tce, bluza z kapturem, dresiki...
Jak taki „Janusz” spod bloków.

Rozmowa trwała 20 minut, o 19 za długo.

Najpierw spytał mnie, dlaczego szukam pracy, skoro już mam (yyy...?)
Wytłumaczyłam, że zależy mi na poprawie finansów itd.

Potem spytał się mnie o jedną pozycję z mojego CV.
Odpowiedziałam.
Wydukał bardzo wymowne „acha” i przeszedł dalej... i tutaj zaczyna się cała „zabawa”.

On: Widzę, że skończyła Pani studia... to były studia czy studium?

Myślę sobie, jest jak byk napisane, że uniwersytet, więc chyba studia. Odpowiedziałam i....

On: Czyli ma Pani licencjat, magisterkę?
Ja: Nie.
On: Jak to nie?
Ja: Skończyłam studia, ale się nie broniłam.
On: Dlaczego!?
Ja: Długa historia, tak mi się życie potoczyło, że niestety nie dane mi było się bronić.
On: ALE DLACZEGO?
Ja: Jak już powiedziałam, jest to dość skomplikowana i długa historia, wolałabym się nie wdawać w szczegóły...

I zaczął gadać, jakie to skończone studia są ważne, że oni wszyscy (4 osoby) mają studia pokończone (wtrąciłam, że mam skończone ale nie obronione), że po co mi te studia w takim razie?


On: Po co Pani te studia? No po co, skoro się Pani nie obroniła?
Ja: Chociażby po to, żeby lepiej rozumieć ten język i móc się bez problemu porozumiewać w obcym kraju... dodatkowo łatwiej znaleźć pracę za granicą.
On: No to proszę! Proszę się pakować i wyjeżdżać do X! No proszę! Sio! No już!

WTF!?

I TAK PRZEZ CAŁY CZAS uwaga uwaga – ROZMOWY O PRACĘ!


I dalej: życie sobie marnuje (sic!), że jak ja chce dojść do czegoś w życiu skoro nie mam tytułu (wtrącam znów, że to licencjat był, po tym nie ma się tytułu).
On ma nadzieję, że się obronię, bo to bardzo ważne, że dlaczego, ale to DLACZEGO się nie broniłam?
Czy mi nie zależy na przyszłości?
Czy ja sobie zdaję sprawę z tego, że teraz bez studiów to nie ma przyszłości...

Powiedział koleś, który swoją siedzibę miał w czymś na kształt garażu.
Faktycznie, mój licencjat z filologii jest niezastąpiony przy sprzedaży obrusów/zasłon, bo to właśnie sprzedawał.
Przez cały ten czas próbowałam się dowiedzieć, jaki jest rodzaj zatrudnienia i jak wygląda kwestia finansowa, jednak bez rezultatów, bo wykład trwał w najlepsze...

I tylko jak wyszłam, uświadomiłam sobie, że mogłam mu powiedzieć, że mój facet po budownictwie, z tytułem, pracuje jako dostawca.
Faktycznie, brak tytułów w tych czasach to zmarnowane życie.

Czemu ten freak-magnet chociaż na jeden dzień nie może się wyłączyć?

23 listopada 2014

0

z cyklu: na polu bawełny #4

W asortymencie sklepu, oprócz odzieży posiadamy również dodatki takie jak: najszyjniki, bransoletki, szaliki/apaszki, czapki, rękawiczki... no i torebki.

Mamy specjalną ściankę na tego typu rzeczy. Wystają z niej metalowe "bolce", na których można powiesić np. naszyjniki, a u góry są półki, na których leżą torebki.

Jedna z klientek była zainteresowana kupnem torebki, więc poprosiła mnie najmilej jak umiała bym jej jedną ściągnęła:

Klientka: Torebka!
Ja: Słucham?
Klientka: No torebka! CHCĘ ZOBACZYĆ!

Ściągnęłam.
Obejrzała, pokręciła nosem i stwierdziła, że jednak nie chce, bo nie jest przeceniona.
OK. Odłożyłam.

Potem chciała drugą... i trzecią... przy ściąganiu czwartej uderzyłam się w łokieć o jeden wystający bolec.

Ból okropny, ręka cała zdrętwiała. Zacisnęłam zęby, zwijając się z bólu, gdy nagle wyrwał mnie z tego amoku, słodki jak śpiew skowronka, głos klientki

Klientka: NO TO JEST PRZECENIONA CZY NIE!?


17 listopada 2014

0

z cyklu: na polu bawełny #3

godzina: 9:10 (sklep otwieram o 9:00)

Klientka: Podłoga jest mokra... proszę Pani dlaczego podłoga jest mokra?

Serio? SERIO!?
Może dlatego, że ją dopiero umyłam?

Czasami myślę, że jestem w ukrytej kamerze, ale potem sobie uświadamiam, że te kamery wcale nie są ukryte. Gdyby tylko zainstalować mikrofon, można by to sprzedać do telewizji.

14 listopada 2014

0

z cyklu: na polu bawełny #2

Ja: Pomóc Pani coś znaleźć?

Klientka: W czym mi Pani chce pomóc!? NO W CZYM!? Same małe rozmiary macie, więc się pytam JAK chce mi Pani pomóc?! NO JAK?!

Ja: Mamy rozmiary do rozmiaru 46.

Klientka: No właśnie! SAME MAŁE... pomóc chce pff! 

Ja: Małe rozmiary, proszę Pani, to rozmiary 34, 36 i 38.

Klientka: A ja noszę 52! Do widzenia!


To będzie długi dzień...

4 listopada 2014

0

z cyklu: na polu bawełny

Pracuję (jeszcze) w sklepie odzieżowym.
Klienci, pieszczotliwie nazywani przeze mnie "szarańczą", są wieczną inspiracją.

Wczoraj na przykład, miałam taką o to sytuację:

Przyszła babeczka.
Babeczka po 60tce.
Można powiedzieć, że stała klientka, aczkolwiek, przez (prawie) dwa lata mojej pracy, kupiła może coś ze dwa razy, albo i raz.

Ma pseudonim - pani Przecena.
Przychodzi głównie, jak są przeceny sezonowe. Pyta o wszystko.
Ile kosztowało przed i ile kosztuje po przecenie.
W pierwszym miesiącu mojego niewolnictwa, przemaglowała mnie chyba z połowy cen na sklepie.

Czy tak ciężko wyjąć metkę i samemu sprawdzić? Ceny nie są mikroskopijne, da się przeczytać bez okularów. No ale cóż...

Przyszła wczoraj.
Na krzesełku za ladą miałam powieszony swój sweterek.
Nie do pomylenia z żadnym innym, bo najzwyczajniej w świecie, w asortymencie nie mamy nawet nic podobnego, ani modelowo, ani tym bardziej kolorystycznie.
Babeczka podchodzi do tego krzesełka, bierze mój sweter i zaczyna macać, i przymierzać.
Wyrwałam jej go z rąk, mówiąc, że to prywatna rzecz.

"Ale wisiał na krześle" odpowiedziała.
Ciśnienie w góre i mówię jej, że owszem, wisiał na krzesełku. Krzesełku, które znajduje się za kasą, gdzie klienci NIE powinni wchodzić.

Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Nie było to żadne "przepraszam", ani nic w tym stylu.

To było po prostu "acha".