4 listopada 2014

0

z cyklu: na polu bawełny

Pracuję (jeszcze) w sklepie odzieżowym.
Klienci, pieszczotliwie nazywani przeze mnie "szarańczą", są wieczną inspiracją.

Wczoraj na przykład, miałam taką o to sytuację:

Przyszła babeczka.
Babeczka po 60tce.
Można powiedzieć, że stała klientka, aczkolwiek, przez (prawie) dwa lata mojej pracy, kupiła może coś ze dwa razy, albo i raz.

Ma pseudonim - pani Przecena.
Przychodzi głównie, jak są przeceny sezonowe. Pyta o wszystko.
Ile kosztowało przed i ile kosztuje po przecenie.
W pierwszym miesiącu mojego niewolnictwa, przemaglowała mnie chyba z połowy cen na sklepie.

Czy tak ciężko wyjąć metkę i samemu sprawdzić? Ceny nie są mikroskopijne, da się przeczytać bez okularów. No ale cóż...

Przyszła wczoraj.
Na krzesełku za ladą miałam powieszony swój sweterek.
Nie do pomylenia z żadnym innym, bo najzwyczajniej w świecie, w asortymencie nie mamy nawet nic podobnego, ani modelowo, ani tym bardziej kolorystycznie.
Babeczka podchodzi do tego krzesełka, bierze mój sweter i zaczyna macać, i przymierzać.
Wyrwałam jej go z rąk, mówiąc, że to prywatna rzecz.

"Ale wisiał na krześle" odpowiedziała.
Ciśnienie w góre i mówię jej, że owszem, wisiał na krzesełku. Krzesełku, które znajduje się za kasą, gdzie klienci NIE powinni wchodzić.

Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Nie było to żadne "przepraszam", ani nic w tym stylu.

To było po prostu "acha".

0 komentarze:

Prześlij komentarz